Dzienniki budowy » Dziennik użytkownika hann64
Kotkowo
Bardzo dawno nie zaglądałam na nasze forum. Ciągle jestesmy na etapie wykańczania wnętrz.Barkuje kasy na realizację pomysłów, a z półśrodków nie chciałabym jednak korzystać.Ostatnio zresztą mamy na głowie zupełnie inne problemy. W zeszlym roku na strychu starego domku przeznaczonego do rozbiórki okociła się kocica, do której we wsi oczywiści nikt się nie przyznał. Miękkie serca mamy, więc trzy kociaki (a własciwie -o zgrozo! - kotki) pętały się po naszej budowie całe lato i jesień. Nawet zimę przeżyły bez szwanku, ale na wiosnę problem ukazał nam się zupełnie z innej strony. W marcu, choć śniegi jeszcze zalegały srogie - mieliśmy na swoim podwórku prawdziwe pandemonium kocurów. Nigdy w życie kota nie miałam, więc pobuszowałam trochę po internecie i podjęliśmy decyzję - sterylizacja. Znaleźliśmy lekarza w okolicy, który zgodził się wysterylizować wszystkie trzy,choć dwie z nich to niereformowalne dzikusy. Udalo się złapać jedną z nich, druga - ta oswojona - przyszła sama. Jestesmy własnie cztery dni po zabiegu i została nam jedna wysterylizowana kociczka. "Dzikuska" odeszła. Pomimo zamknięcia w klatce i fartuszka, który założyliśmy jej nie bez trudności, rozerwała szwy i otrzewną. Trzeba było zwierzątko uspić. Podłe to wszystko i strasznie ciężko się do czegokolwiek zabrać. Sorry, że nie w temacie budowy...
Powoli
Za nami etap, kiedy wszystko działo się bardzo szybko. Teraz powoli (w mairę możliwości ... finansowych) wykańczamy chałupkę. Jakiś zastrzyk gotówki i natychmiastowy zakup czegoś do domku. Przyszła kolej na drzwi na parterze. Klimatyczne. Klimatyczne też widoki za oknem:)
Z góry na dół.
Strasznie dawno niczego nie wpisywałam. Brakowało czasu i chęci, bo wykańczanie całkiem serio nas wykańcza. Najgorsze są dylematy, jakie ściany i podłogi. Tysiące stron typu deccoria albo allegro przejrzane, kilometry ścieżek w sklepach wydeptane, kwasy i dąsy, ale też poczucie tryumfu, gdy uda się zdobyć coś, co oczami wyobraźni widzę już w moich czterech ścianach. Ale wreszcie góra PRAWIE gotowa. Zacisznie się zrobiło z podłogami i w przestrzeni ograniczonej drzwiami. Teraz głęboki wdech i nurkujemy na dół. I kołomyja zaczyna się od nowa:) Jeszcze raz nacieszę oko.
Malowanie
Powolutku poddasze nabiera kolorków. Moje córki preferują barwy neutralne: Pokój w cafe latte. I orzech włoski: A nasza sypialnia jeszcze "dziewicza";)
Kotłownia finita est.
Podczas, gdy my wreszcie znaleźliśmy chwilkę czasu, aby odetchnąć i nabrać wiatru w żagle nasza ekipa wkroczyła do kotłowni i skończyła to, co zaczęła. Tak więc po powrocie czekały na nas gorące kaloryfery (szkoda, że upał nie pozwolił nam się nimi nacieszyć ) Plątanina niezła. Dla mnie mieszczucha wychowanego w blokach z centralnym - jak na razie czarna magia. Pocieszam się, że praktyka czyni mistrza
Gazu prawie koniec.
To nie znaczy, że zakręcą nam kurek z gazem To po prostu końcówka naszej odysei z instalacją gazową. Mam nadzieję, że już w tym tygodniu popłynie nam ciepła woda w rurach. Ale najpierw trzeba było wdrapać się na dach, żeby wpuścić w komin "kwasówkę". Mieliśmy zwykłą kamionkę, bo początkowo ogrzewanie miało być tradycyjne - węglowe. Zmiana planów i panowie zaryzykowali skręceniem karków A to już kotłownia. Jeszcze nie wszystko podłączone jak należy, ale zaczyna wyglądać jak należy
Gazu z gazem.
Instalacje rozprowadzone, ale gazowy piec CO jeszcze nie zamontowany. Czekamy z nim, aż położone będą płytki w kotłowni. A tu pewnego dnia dzwonią gazowniki, że jadą puszczać gaz na budynek. Albo teraz, albo wypadamy z planu i jeszcze sobie długo poczekamy. Warunek - musi być zamontowany chociaż jeden odbiornik. Decyzja była błyskawiczna. Montujemy płytę gazową w kuchni, a przynajmniej w tym co ma kuchnią być w przyszłości. Efekt? Gaz popłynął!
Wylewki, po.
Wreszcie mamy to za sobą. Prawdę mówiąc, nie jestem zbyt zadowolona. Co prawda posadzki przypominają pupę niemowlaka, ale ekipa nie była zbyt drobiazgowa jeżeli chodzi o wykończenia. Dyletacja pod ścianami upchnięta byle jak, za odpływami zrobione też na odczep się. Ale chyba wolimy sami to wyprostować. Nie chcę na razie żadnych fachowców na budowie. Dobrze, że chociaż poziomy są w porządku. Oczko na poziomicy w samym środku, w jakimkolwiek miejscu jej nie położę. Salon Widok na salon i kuchnię Na poddaszu
Wylewki, uff.
Tak mi się wydaje, że to stumilowy krok w budowaniu. Będą wylewki, można będzie wreszcie przejść do etapu wykańczanie budynku. Nie mogę sie doczekać, A wylewki już jutro!!! Trochę się martwię jak to będzie, bo moi fachowcy nie dają siatki tylko jakieś włókno zbrojeniowe. Aha, i plasyfikatory tam, gdzie podłogówka. Ale tak sobie myślę, że martwię się jak zwykle na zapas. Znajomy ma wylany po prostu beton beż żadnego zbrojenia i jego podłogi już od 15 lat mają się świetnie. W ostatniej chwili przypomniało nam się, że nie zrobiliśmy otworu w stropie, żeby doprowadzić napowietrzenie kominka. Więc wiertara poszła w ruch i dziura jest jak się patrzy.
Schody strychowe - ok.
Przeniesione. Trochę w głupim miejscu, bo po rozłożeniu stanowią jakby przedłużenie tych z klatki schodowej. Trudno, jak spadać to z "wysokiego konia":)))
Schody strychowe - PORAŻKA
To przestroga dla samozwańczych bobów budowniczych Tak to bywa, gdy za budowę biorą się amatorzy Zwłaszcza tacy bez wyobraźni przestrzennej. Montaż schodów strychowych odbył się nie bez komplikacji. Sama klapa pasowała jak ulał . Ale już w trakcie jej montażu stałam z głową zadartą do góry i zaczęło mi świtać, że schody to się raczej nie otworzą (ściana!!!) No, właśnie! Trzeba było schody w ogóle przenieść w inne miejsce. Ale to odbyło się już beze mnie (i aparatu)
Ocieplamy dalej.
Styczeń 2011. Pomalutku nasze sufity na poddaszu robią się coraz bardziej puchate. Pomalutku, bo robimy własciwie tylko w soboty. A ze dla siebie, to staramy się dokładnie ocieplić każdą przestrzeń.
Do Siego Roku!!!
Stary Rok mija, ale marzenia pozostają...Spełnienia WSZYSTKICH w 2011 życzę WSZYSTKIM
Zyczenia:)))
Przyznaję, skopiowane, ale tak świetnie tu pasują: Marzeń o które warto walczyć. Radości, którymi warto się dzielić, przyjaciół, z którymi warto być i nadziei, bez której nie da się żyć. Dla Was wszystkich, Boby Budownicze z okazji Świąt i zbliżającego się Nowego Roku.
W oczekiwaniu na grzanie cd.
Zdaje się, że grzanie tak naprawdę ruszy dopiero na wiosnę. Te wszystkie procedury związane z załatwianiem gazu sprawiają, że chce mi się czasem wyć. Co z tego, że skrzynka już jest i rury do domu podciągniete. Gaz jeszcze nie płynie, i pewnie długo każe na siebie czekać. Żeby więc myśli czymś zająć, powolutku bierzemy się za poddasze. Sami, więc może wy Boby, podpowiecie czy coś robimy nie tak.
W oczekiwaniu na grzanie.
Jesień w pełnej krasie. Czekamy na pozwolenie na rozprowadzenie gazu wewnątrz budynku. Trochę to trwa, ale pogoda nas rozpieszcza, więc jeszcze nie przytupujemy z niecierpliwością. Na razie obchodzę swoje włości i "zdejmuję" okolicę. Jesienny widoczek z okna (przydałoby się przyciąć trochę gałęzi) A tu mój tajemniczy stróż (nie wiadomo skąd się wziął, ale ostrzy pazury na nieproszonych gości).
Urlop budowlany.
Tak, naprawdę polskie prawodawstwo trochę kuleje na tym polu. Jeżeli popiera budownictwo jednorodzinne, to powinno przewidzieć, że pewnych rzeczy z daleka nie da się dopilnować i dać, nam - bobom budowniczym, trochę dodatkowego urlopu na postawienie czterech scian. Pomarzyć zawsze mozna...Nierealne, i tak podobno za mało pracujemy.
Brama garażowa.
Przedwczoraj, w sobotę, pan naganiacz z firmy montujacej bramy garażowe, obudził nas o baaardzo wczesnej porze. Siódma!!! Negocjacje szły początkowo trochę opornie, dopóki kawusia nie rozgrzała mi podniebienia. Cenę ustaliliśmy na cztery tysiące. Zaliczka stówa. Pan naganiacz chciał cztery, ale zaczęłam się łamać i podziałało. Panele thyssen krupp w kolorze orzech, 2700 szerokość, 2100 wysokość, grubość standardowa, trzy okienka na takiej wysokości, żebym i ja mogła sobie powyglądać, rygiel, klamka i automatyka. Wszystkie elementy metalowe w ocynku. Zdjęcia pewnie za jakiś miesiąc, bo tyle musimy poczekać na montaż 12 listopada Czekamy dalej... Nie wiem, na ile starczy cierpliwości. Już dzwoniliśmy z ochrzanem do naganiacza, bo brama miała być do 15-tego listopada, a tu cisza. Naganiacz próbował się wymigać, bo on jest tylko od handlowania. Produkcja gdzie indziej. Nerwy nam trochę puściły, ale po pyskówce wydębiliśmy telefon do kogo trzeba. Brama ma być w poniedziałek, najdalej.... w piątek! Ach, ci nasi przedsiębiorcy od siedmiu boleści. 20 grudnia. Ponad dwa miesiące od złożenia zamówienia - brama jest! Ale kompletnie niekompletna. Ponieważ na ekipę montującą nie miałabym co liczyć w tym roku (nabrali zamówień hurtowych - co tam moja mała brameczka), mój Pawełek postanowił zamontować bramę sam. Ostatecznie nie święci garnki lepią. Stelaż i panele poszły szybciutko. Teraz głowimy się nad napędem. Jeszcze w folii. Odsłoniłam tylko dolny panel - z czystej babskiej ciekawości A tak od środka. Przyczepiona do ściany na mur-beton. Jak to określił fachowiec - "na bogato".
Czas na rekuperację.
Czas najwyższy. Wreszcie nadejszła ta wiekopomna chwila (21 września), gdy rekuperator wygrany na naszym forum trafił do mojego wymarzonego domku. Ekipa właśnie go montuje, a ja nie mogę się doczekać weekendu, żeby sprawdzić efekty. W ubiegłą niedzielę, jak dzieciak w Boże Narodzenie, rozpakowałam paczki (paki) i zrobiłam kilka fotek przed założeniem. Mam nadzieję, że będę się cieszyć świeżym powietrzem w moich czterech ścianach (właśnie takim):
Tynki cd.
Znaleźliśmy tynkarza, który preferuje jednak ręczne nakładanie tynków. Chce 10 złotych polskich od metra + materiały. Zaczął od poprawiania tego, co żeśmy w piwnicy schrzanili. Nie powiem, wychodzi mu nawet gładko, ale ten kolor! Jakby ściany zachorowały na sinicę . Ma być lepiej jak wyschnie. Obadamy. I nie podoba mi się, że robi z doskoku. A głaszcze i głaszcze te ściany, że czasem to zazdrość bierze W ten sposób to może się nie wyrobić do pierwszych mrozów. Chyba, że zima w tym roku odpuści. Pierwsze fotki:
Tynki wewnętrzne.
Dziwny jest ten rok. Dopóki dom rósł od fundamentów, działo się tyle, że nie nadążałam z dokumentowaniem budowy. Ale kiedy stanął w stanie surowym, robota też jakby stanęła. Niby wiadomo, co i jak i w jakiej kolejności, ale czas zaczął się wlec niczym żółw, a efekty jakieś takie mierne. Przyszedł czas na tynki. Nie pamiętam, ale to chyba Baloo pisał, że to najgorszy etap budowy. Z kasą krucho, więc odważnie (i głupio) postanowiliśmy załatwić to sami. Miał nam dopomóc agregat tynkarski, który wypożyczyliśmy za darmochę. Zaczęliśmy od piwnic: tam i tak najciemniej, i nikt nie będzie się przyglądał zbyt natarczywie. Zaczeliśmy, a jakże! I to na tyle. Trzeba będzie jednak zacisnąć pasa i wynając kogoś, kto się na tym zna. Mamy kartę przetargową - agregat, więc może i cena za metr będzie przystępna. Zobaczymy. Zdjęć naszej ściany nie zamieszczam. Wstyd!.
Drzwi wejściowe.
Z drzwiami wejściowymi był niezły cyrk. Za duży wybór mamy na rynku - jak zwykle nie mogłam się na nic zdecydować W życiu nie przypuszczałam, że taka niezdecydowana jestem. Skończyło się na zamówieniu drzwi u tego samego dystrybutora, który załatwiał nam okna, przez to dostaliśmy trochę rabatu. Decyzja zapadła po obejrzeniu katalogu. Więc drzwi tak naprawdę jeszcze na żywo nie widziałam. A już SĄ. Właśnie dostałam mms`a.
Hydraulika!!!
Hurrra! Wreszcie trochę rur w chałupie. Co prawda mój hydraulik strasznie się guzdrze, ale co chwila powiada: "będziesz zadowolona". Czekam więc cierpiliwie na efekt końcowy. A to wynik trzydniowej pracy: Łazienka na dole Stelaż pod kibelek Łazieneczka na poddaszu Miejsce na umywalkę Ciepła, zimna i pod zmywarkę w kuchni. I pion. Myslałam, że będzie bardziej schowany w ścianie, ale hydraulik mówi, że się zabuduje, a przynajmniej mury nie będą przemarzać.
Urlop czy nie urlop?
Postanowiliśmy wreszcie poważnie wziąć się za skarpę za domem. Odkładaliśmy to i tak zdecydowanie za długo. Przerażała nas perspektywa kopania i wycinania korzeni, którymi nasza góra usiana jest niczym świąteczne ciasto rodzynkami. Koniec końcem do najcięższej roboty zaprosiliśmy dwóch panów z sąsiedniego kraju. I tu chylę czoła przed Ukrainą, bo to co wydawało nam się nieosiągalne, zostało wykonane w ciągu jednego dnia. Można było wylać fundament i postawić murek (a właściwie chiński mur) oporowy. Z bloczków betonowych i zdrowo zbrojony. Tylko moja córcia dziwiła się, że nie budujemy domu, a coś za domem. Zarys geo mojej skarpy: Budowa 2 trwa: I końca ni widać. Naprawdę budujemy chyba drugi dom
Okna - trudna decyzja.
Drewniane czy plastikowe? Przed rozpoczęciem budowy pytanie to bardzo często chodziło mi po głowie. Wiadomo - drewniane to klasa i styl, przytulność w chałupie i ogólnie ciepła domowa atmosfera. Plastiki - mniej roboty przy konserwacji. Wystarczy właściwie ścierka i dobry płyn do szyb. Ale o wyborze zadecydowała w kluczowym momencie cena, niestety. Z początku myślałam, że w moim wymarzonym domku wszystko będzie "z najwyzszej półki". Akurat! Boże, jak ta budowa pochłania kasę! Więc pcv. Ale chyba nie wyglądają najgorzej, co? Z zewnątrz trochę gorzej:
Okna cd.
No i się doczekaliśmy. Domek z oknami nabiera zupełnie innego charakteru. Zaczyna wyglądać jak dom, a nie jak kupa cegieł. Okna są takie jak sobie wymarzyłam, chociaż ta folia odbiera im cały urok. Nic to. Pojadę na weekend, to pozrywam. Tak wygląda jedno z trzech w salonie: A tak w kuchni (układ szprosów trochę inny, ale gdzie jest napisane, że wszędzie ma być taki sam:-) A to okienko przy schodach na poddasze, Miało być dachowe, ale takie chyba lepsze:
GÓWNIANA sprawa
4-6 czerwca. W przerwie oczekiwania na okna postanowiliśmy zająć się szambem. Zdecydowaliśmy się na zwykłe szczelne żelbetonowe, bo na oczyszczalnię nie mamy miejsca, a plastikowe - jak to określili "szambiarze" wypłynęłoby u nas jak żółta łódź podwodna. Zamówiliśmy zbiorniki w Jedlińsku pod Radomiem. Dwie "5",, czyli 10 tys. litrów. No cóż, kąpać się lubię. Wykopy jak zwykle spędzały mi sen z oczu. Obsypująca się ziemia, brak miejsca na odkład - wszystko trzeba było ładować na wywrotkę. Wreszcie HDS mógł pokazać, co potrafi. Bajka. Co my byśmy bez niego zrobili, nie?. I oba zbiorniki znalazły się tam, gdzie ich miejsce. Potem jeszcze oczyściliśmy "pokoiki", usunęliśmy jakąś deszczówkę (nie chciałam jej przyjąć, choć była "za darmochę"), uszczeliniliśmy i można było przykrywać. A potem wyrównywanie terenu - katorga! W życiu się tyle szpadlem nie namachałam..Aż dziw, że mogę dziś śmigać po klawiaturze.
Okna.
Znudziła mi się ciągle ta sama odpowiedź na pytania moich znajomych: na jakim etapie znajduje się moja budowa. Stan surowy otwarty i stan surowy otwarty. I tak w kółko Macieju... Postanowiliśmy więc zrobić z niego stan surowy zamknięty. Za oknami rozglądaliśmy się już dawno, ale ciągle nie mogłam się zdecydować. Wszyscy namawiali mnie na okna z Krakowa, ale ostatecznie postanowiłam zainwestować w lokalne przedsiębiorstwo i zamówiłam!!!! (wreszcie) okna u miejscowego producenta na profilu Brugmanna. Kolor orzech dwustronny ze szprosami ( NIE złotymi). Cena trochę przerosła moje oczekiwania, ale zapomniałam, że samych balkonowych mam 6 (słownie sześć). Okienka już się produkują, a ja czekam niecierpliwie. 16.06. W piątek umówiliśmy się na montaż okien. Nie mogę się doczekać, kiedy mój domek wreszcie nabierze charakteru. Co prawda, spać nie mogę - boję się, że nie będą takie jak sobie wymarzyłam. Mam koszmary, że okna są do du...., a ja siedzę w kącie i płaczę :-) Ale najważniejsze - do przodu, Bobie budowniczy. Otwory czekają.
Elektryka na "wykończeniu"
Długi weekend. Dobrze, że Bodzio elektryk nie odpoczywa. Efekty są - wystarczy "wkręcić żarówkę". Zostały jeszcze alarmy i możemy brać się za następny etap. Wczoraj rozmawialiśmy z dwoma hydraulikami. Najciekawsze jest to, że co fachman to opinia. Licznik na domu Tablica rozdzielcza Aha, jeszcze z wczorajszych robót - wreszcie pozbyliśmy się tulei szalunkowych. Kolumny wygladają tak sobie, ale Paweł mnie uspokaja, że będzie ok.
Weeeekend!
Nareszcie trochę dłuższa chwila oddechu od pracy i siedzenia za biurkiem, od którego garb rośnie i i ciśnienie. Dobrze chociaż, że gdy ja wykonuję tę swoją baaardzo potrzebną robotę, Bodzio - elektryk kończy elektrykę w Osince - moim domku na wsi. Jutro pojadę i ocenię:-) Podobno rozdzielnia już jest, a i warkocz przerzucony (cokolwiek to znaczy). Znów mały krok do przodu. Jezu, jak się cieszę....